Po
tym krótkim telefonie strzeliłem sobie z całej siły z plaskacza.
Byłem jakimś pieprzonym idiotą. Jak mogłem spuścić ją z oka?!
Moja
Patrycja.
Biedna.
Jest
teraz...
Pobiegłem
do sypialni.
Otworzyłem
jej szafkę nocną. Miała tam wszystko. Jakieś swoje liściki,
paragony, kartki urodzinowe. Zawahałem się, ale... Kurde! To dla
jej dobra. Sięgnąłem po kolorowy notesik. Były tam adresy,
telefony. Zacząłem przeglądać szybko adresy, które bardziej mnie
interesowały. Szukałem miejscowości, która musiała znajdować
się stosunkowo blisko Rzeszowa. No i BUM! Znalazłem jakąś
mieścinkę. Adres był podpisany 'Rodzice Łukasza'. Wyrwałem
kartkę, chwyciłem kluczyki ze stołu i pospiesznie zamykając
mieszkanie, zbiegłem do samochodu.
-
Hej Krzysiu – walnąłem do słuchawki, gdy byłem na skrzyżowaniu.
-
Fabian? Co się dzieje? - zdziwił się. Pewnie mój głos nie
brzmiał naturalnie. Był przepełniony rozpaczą i strachem, że
mogę stracić najwspanialszą kobietę na świecie.
-
Ten psychol porwał Patrycję – mruknąłem. Wypowiedzenie tego
zdania bolało bardziej niż nastawianie złamanej ręki.
-
Pierdolisz – fuknął Ignaczak. - Gdzie mam przyjechać?
-
Zadzwoń na policję i jedź... - podałem mu adres.
-
Spoko. Nie ma problemu – zapewnił i zakończył połączenie.
Nie
zwracałem uwagi na światła i ograniczenia. Było to dla mnie
obojętne. Wszystko dookoła takie było. Liczyła się tylko ona.
Jak zawsze. Nigdy nie było inaczej. Nikt nie zastąpił jej miejsca.
Sam na to nie pozwoliłem.
Dojechałem
do celu dwadzieścia minut później. Od razu zauważyłem jego
samochód.
-
Co za skurwiel – szepnąłem sam do siebie.
Zaparkowałem
przed bramką i przeszedłem przez płot. Jego rodzice chyba już nie
zamieszkiwali owej posesji, gdyż okna były zabarykadowane
drewnianymi deskami. Nie obchodziło mnie to, że on jest
nieobliczalny. Chciałem tylko wziąć ją w ramiona i zabrać do
domu, w którym poczułaby się bezpiecznie.
Pobiegłem
do starej stodoły, która znajdowała się na rogu działki.
Otworzyłem ostrożnie drzwi. Bałem się, ale chęć uwolnienia
Patrycji była dużo silniejsza. Wtedy ją zobaczyłem. Była
skulona. Związana. Zakneblowana. Miała posiniaczone ręce i
policzki. Zapuchnięte oczy od płaczu i zamknięte je. Podszedłem
do niej i położyłem dłoń na jej rozpalonym czole. Wzdrygnęła
się, ale gdy otworzyła oczy, uspokoiła się. Łzy spłynęły po
jej policzku, gdy oderwałem taśmę z jej pięknych ust, które w
tym momencie były spierzchnięte i popękane.
-
Cii – przytuliłem ją do siebie, jednocześnie pozbywając się z
jej nadgarstków sznura. - Kochanie już dobrze – ucałowałem jej
policzki. Wtuliła się we mnie i płakała. Bolało mnie serce.
Nigdy nie chciałem, aby płakała. Powinna się uśmiechać, być
szczęśliwa.
-
On... - zawahała się.
-
Nie musisz nic mówić – zapewniłem, gładząc jej plecy.
-
Ale chcę – zapewniła, choć wiedziałem, że jest jej ciężko. -
Dotykał mnie – szepnęła ledwo słyszalnym głosem.
-
Co zrobił? - prawie krzyknąłem. - Czy on... Czy on cię zgwałcił?
- uwierzcie, że chyba łatwiej będzie mi się zapytać ją o rękę
niż o to.
-
Nie – wychlipiała. Jakaś część mnie odetchnęła z ulgą, ale
inna miała ochotę urwać ręce temu psycholowi. Z moich brudnych
myśli wyrwał mnie dźwięk policyjnych syren. Chwyciłem Patrycję
na swoje ramiona i wyszliśmy. Ignaczak stał z kilkoma policjantami
i za pewne opowiadał o całym zdarzeniu.
-
Dzień dobry – przywitałem się. - Ignaczak będzie wiedział jak
wygląda sprawca, więc po jego powrocie powie panom – zwróciłem
się do policjantów. - Zabieram ją do szpitala w Rzeszowie, więc
można będzie nas tam złapać, a jeśli nie to proszę pytać o
adres pana Ignaczaka – policjant tylko blado się uśmiechnął i
wrócił do swoich obowiązków.
Usadziłem
Patrycję na miejsce pasażera, a sam zająłem kierowcy, Przez całą
drogę nie rozmawialiśmy. Dziewczyna mocno ściskała moją dłoń i
nasze splecione palce. Oczywiście, gdy znaleźliśmy się na
szpitalnym parkingu, to wniosłem ją do środka, pomimo iż
twierdziła, że może iść sama. Opowiedziałem całą historię
pielęgniarce w recepcji. Nie było problemów. Skierowano nas do
gabinetu pani doktor Zakrzewskiej. Oczywiście rozkazano mi, abym
czekał na korytarzu. Tak też zrobiłem. Po kilkunastu minutach
wywieziono Patrycje na szpitalnym łóżku. Była kolejny raz
zapłakana. Nie zwróciła na mnie uwagi. Po chwili z gabinetu wyszła
pani doktor.
-
Pan jest kim, dla pani Patrycji? - zapytała.
-
Jestem narzeczonym – skłamałem.
-
Ach, więc nie mam dobrych wiadomości – przełknęła głośno
ślinę. - Pańska narzeczona straciła dziecko...
-
- - - - - - - - - - - - - -
Żyję!
Żyję!
Przepraszam,
że tak długo, ale nauka, nauka i nauka. Miałam wczoraj
bierzmowanie, więc chyba Duch Święty dał mi natchnienie i
umożliwił napisanie czegokolwiek. Wiem, że i tak jest ten
rozdział życiową porażką, ale nie jestem w stanie napisać nic
lepszego. Moje życie obecnie to szkoła, sprawdzian, dzień
otwarty, praca domowa, przygotowanie do egzaminu. Piekło!
Nie
zmienia to faktu, że proszę o KOMENTARZE!
H.
Ojej niby ja uratował, ale teraz taka strata :( to bardzo smutne, jak ona się pozbiera po tym wszystkim? Pozdrawiam, Marta.
OdpowiedzUsuńT nie jest życiowa porażka, mi się podoba :)\
OdpowiedzUsuńo cholercia, DZIECKO? :O
OdpowiedzUsuńczekam na następny, oby jak najszybciej <3
zapraszam też do mnie
http://pasja-to-nie-wszystko.blogspot.com/
zaskoczyłaś mnie tym,że Patrycja była w ciąży,mam nadzieje,że Fabian ej pomoże przejść przez to.
OdpowiedzUsuńOjeju!!
OdpowiedzUsuńTen rozdzal jest NIEZIEMSKI!!! <3
Naprawde, jeden z lepszych!! :-)
Dziecko... kurcze, tego sie niespodziewalam.
Biedni...
Po takiej traumie ciezko bedzie im sie podniesc, ale mam nadzieje, ze sobie poradza! :-)
Juz sie nie moge doczekac kolejnych rozdzialow! :-)
Do nastepnego!